Wywiad

Magdalena Lankosz rozmawia dla Filmwebu z Rachel McAdams

Filmweb / autor : /
https://www.filmweb.pl/article/Magdalena+Lankosz+rozmawia+dla+Filmwebu+z+Rachel+McAdams-82375
Rachel McAdams jest jedną z najwyżej notowanych współczesnych aktorek zza oceanu. W przeciwieństwie do swoich rywalek nie ma na koncie żadnych skandali, przeszłości na odwykach i zawistnych eks-kochanków, którzy plotkują o niej w tabloidach. Jest idealną "ulubienicą Ameryki"– dziewczyną ze szczerym uśmiechem i brakiem wad. Co nie znaczy, że jest nudna – niedawno zainteresował się nią Woody Allen, u którego wystąpiła w "O Północy w Paryżu", właśnie skończyła zdjęcia do filmu Terrence’a Malicka, a teraz przymierza się do thrillera w reżyserii Briana De Palmy. Aktualnie możemy oglądać ją na ekranach polskich kin w "I że cię nie opuszczę".  

***

"Nowa Julia Roberts", "połączenie Meg Ryan z Sandrą Bullock". Jak Rachel McAdams reaguje na porównania z innymi aktorkami?

To Paragraf 22 – miło ci, że ktoś wymienia twoje nazwisko obok twoich idolek, ale też chcesz być rozpoznawalna jako ty, a nie wcielenie Julii Roberts.



Dlatego ucieka Pani od wizerunku słodkiej ulubienicy Ameryki w role u Terrence’a Malicka czy Briana De Palmy?

Znam się z Terrym od dobrych kilku lat. Od czasu, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, byliśmy w kontakcie. Dzwoniliśmy, wymienialiśmy maile. Pewnego dnia zaproponował mi rolę. Po prostu się stało. Terrence to najmilszy, najcudowniejszy człowiek, jeśli chodzi o prywatne kontakty i pracę z aktorem, i największy rewolucjonista, jakiego znam w kwestii podejścia do sztuki filmowej. "Drzewo życia" jest filmem, który będzie oglądany przez pokolenia, analizowany, rozbierany na czynniki pierwsze. Terry wkłada tyle czasu w przygotowanie każdego projektu, działa zupełnie pod prąd tendencji przemysłu filmowego. To wielkie wyzwanie w czasach, kiedy nikt nie przejmuje się niczym poza blockbusterami.

Mówi Pani "po prostu się stało". Takie ma Pani podejście do całej kariery? Po prostu coś się dzieje?

Tak, to jedyna metoda, by utrzymać się w dobrym zdrowiu psychicznym. Nigdy nie byłam mocna w matematyce, rachunku prawdopodobieństwa, strategiach, itd. Nawet gdybym chciała, nie umiałabym zaplanować swojej kariery.

Plan to jedno, a ryzykowne decyzje to drugie. Pani zrobiła sobie dwuletnią przerwę w karierze w momencie, kiedy zdobyła sławę i uznanie. Dziś ludzie boją się takich przerw w życiorysie. Są przekonani, że nie odzyskają potem swojej pozycji.   

Każdy ma inny rytm pracy. Mój jest taki, że aby nie zatracić umiejętności opowiadania o życiu i o tym, jakie ono jest, muszę czasem zrobić sobie przerwę i trochę naprawdę pożyć. Wiem, że niektórzy aktorzy czerpią inspirację z samej pracy. Ja muszę czasem pojechać do domu, pójść do sklepu na rogu i wyszorować swoja własną toaletę. Kiedy pracuję non stop, skaczę z jednego projektu w drugi, zaczynam mieć poczucie nierealności. Mam wrażenie, jakbym poruszała się w próżni, jakby ktoś zamknął mnie w mydlanej bańce. Jestem typem, który przesadnie wszystko analizuje. Mam taką tendencję, życie jest w moim wydaniu przekombinowane. Kiedy za dużo wezmę na siebie, czaszka zaczyna mi dymić. Potrzebuję czasu, by się uspokoić. Poza tym, czas płynie tak szybko – jeździsz za filmami po całym świecie i raptem orientujesz się, że nie widziałeś swoich bliskich przez lata.

Z tym jeżdżeniem ma Pani problem – cierpi Pani na fobię przed lataniem. Trochę uciążliwa przypadłość w zawodzie, który Pani wykonuje…

Cierpię na irracjonalny strach przed lataniem, dlatego zawsze staram się brać do samolotu kogoś, kto mógłby być wsparciem. Zdaje się jednak, że wbijam paznokcie w czyjąś rękę tak drapieżnie, że nikt już nie chce ze mną latać. Długo nie mogłam pokonać tego strachu, dlatego pierwszy raz wybrałam się w daleką podróż dopiero, gdy miałam 22 lata. Znalazłam tani bilet do Australii – to znaczy wtedy wydawał mi się piekielnie drogi i w dodatku podczas przesiadki trzeba było czekać 15 godzin w Hong Kongu. Moi znajomi jęknęli na taką perspektywę i nikt nie chciał ze mną pojechać. Ja z kolei zobaczyłam dobrą stronę tego koszmaru – przynajmniej zobaczę Hong Kong. I może mi pani nie uwierzy, ale w ciągu jednego dnia udało mi się zwiedzić cały Hong Kong – byłam w dzielnicy biznesowej, dwa razy przepłynęłam się promem, raz przejechałam metrem, spacerowałam w ogrodzie botanicznym, zjadłam lunch, zjadłam kolację. Byłam tak podekscytowana tą podróżą! Kiedy dotarłam do Australii, przez trzy dni non stop spałam i leczyłam odciski.


 
Zdecydowała się Pani nie przeprowadzać do Los Angeles, wciąż mieszka Pani blisko rodziców, w Kanadzie.

Przez znaczną część mojego życia mieszkałam w jednym miejscu – w niedużym mieście w Kanadzie. Nigdy się nie przeprowadzaliśmy. Od urodzenia do wyjazdu na studia mieszkałam w tym samym domu. Przez 17 lat świat wokół mnie był niezmienny, można było polegać na jego powtarzalności. Rodzice bardzo się kochali, pielęgnowali rodzinę. Jednym z moich najwcześniejszych i najbardziej ekscytujących wspomnień jest dzień, w którym tata zabrał mnie do szpitala do mamy i do mojej nowo narodzonej siostry. To daje bardzo dobre podwaliny pod stabilną osobowość, ale też powoduje tęsknotę za spokojem i stabilizacją, gdy pracuje się tak jak ja.

Jak taka dziewczyna – przywiązana do spokoju i stabilności – odnalazła się w świecie ciągłych przeprowadzek, miesięcy w pokojach hotelowych i na planie. Nie miała Pani czasem ochoty tego rzucić i wrócić do swojego "świętego spokoju"?

Pewnie! Ile razy! Do tego zawodu nie załącza się żadnej instrukcji obsługi, każdy musi wykombinować, jak sobie z nim radzić po swojemu. Nie ma dwóch identycznych dróg aktorskich, nie możesz się nauczyć od kogoś, jak to przeżyć. Mnie bywało dawniej ciężko, bo mam tendencję do rzucania się w pracę bezwarunkowo. Kiedy gram, nie mogę przestać myśleć o tym, co robię – to jest ze mną cały czas, 24 godziny na dobę. Potem trudno mi się pozbierać. Zresztą aktorstwo nie tylko dezorganizuje twoje życie wewnętrzne, ale także zewnętrzne – przez projekt musisz w jednej chwili zostawić wszystkich swoich bliskich i ruszyć na drugi koniec świata. Pewnie, że zmiany są ciekawe i możliwości są ogromne, ale stabilizacja jest dla mnie bardzo ważna. Wciąż szukam metody na pogodzenie tych dwóch stylów życia.

Pani historia jest zbyt idealna, brzmi jak bajka o Kopciuszku: dziewczyna z kanadyjskiej prowincji, mama pielęgniarka, tata kierowca, żadnych koneksji w show biznesie i raptem ekspresowa kariera w Fabryce Snów zaraz po studiach. W czym tkwi tajemnica?

Sama mam poczucie nierealności tej historii. Czasem myślę sobie, że to się nie mogło zdarzyć, że jest w tym jakiś haczyk. Zdaję sobie sprawę, że wygrałam los na loterii. Oczywiście, jako młoda dziewczyna fantazjowałam, że jestem znaną aktorką. Kiedy byłam na studiach aktorskich, brałam to szalenie poważnie. Każde zajęcia były wielkim przeżyciem, do każdych ćwiczeń teatralnych podchodziłam z myślą: to jest prawdziwe aktorstwo. Wtedy uważałam, że moje marzenia spełniły się, że osiągnęłam pełnię szczęścia. Nawet nie rozważałam takiej opcji jak kariera filmowa po studiach. Kiedy zaraz po nich zaproponowano mi udział we włoskim filmie, poczułam się zaskoczona: jak to? Mam wsiąść do samolotu, jechać do Włoch? Mówić po włosku? Obściskiwać się z jakimś facetem na sycylijskiej plaży? Przecież plan był inny, miałam grać w małym teatrze w Kanadzie. Prowadzić teatralne ognisko dla dzieci, tak jak chciała moja mama. Wydawało mi się to cudownym pomysłem. Sądzę, że byłabym spełniona, gdyby moja kariera zakończyła się tylko na tym.   

Poszła Pani jednak w zupełnie innym kierunku. Które wspomnienie zawodowe jest najsilniejsze? Czy jest to wejście w zaczarowane kręgi Hollywood, o których tak wielu marzy?

Pierwsze wspomnienie zawodowe wciąż jest najlepsze. Teatrzyk dziecięcy. Graliśmy "Sen nocy letniej" Szekspira w leśnym amfiteatrze.  Byłam wróżką. Miałam skrzydła zrobione z ręcznika… Był piękny dzień, słońce prześwitywało przez drzewa, moi rodzice i przyjaciele siedzieli na widowni. Otworzyłam oczy na scenie i pomyślałam, że tak musi wyglądać niebo.

Pracowała Pani również z Woodym Allenem, który zrobił filmową wariację na temat tej sztuki.

Zanim go poznałam, również jako dziecko, bodaj trzynastoletnie, zagrałam w jego sztuce. To chyba było nasze drugie przedstawienie. Nie wiem, kto w ogóle wpadł na pomysł, by dzieci to grały! Sztuka nosiła tytuł "Śmierć" i żadne z dzieci nie rozumiało, o co chodzi i kim są nasi bohaterowie. Ja grałam prostytutkę, choć wtedy nie wiedziałam co to znaczy! Lata później zrozumiałam dialogi z tej sztuki.
 
Jak pani podeszła do przygotowań do roli w "I że cię nie opuszczę"? Czy fakt, że scenariusz  jest oparty na prawdziwej historii miał dla Pani znaczenie?

Na początku nie wiedziałam, że to scenariusz inspirowany autentycznymi wydarzeniami. Mówiąc szczerze, kiedy się tego dowiedziałam, było mi trudno w to uwierzyć. Zwłaszcza że para, która przeszła przez to wszystko, w prawdziwym życiu jest znacznie bardziej cierpliwa, anielska i niesamowita niż postaci, które powstały w scenariuszu. Mieli wypadek, ona obudziła się w szpitalu bez żadnych wspomnień z ostatnich lat. On przedstawił się jako jej mąż, a ona uwierzyła we wszystko, co jej mówił, bezwarunkowo. Nigdy nie mieli wątpliwości, nie zawahali się, co dalej. Pewnie wielkie znaczenie miało to, że to byli bardzo religijni ludzie.



Wierzy Pani w przeznaczenie?

Po tym filmie trochę tak. Przed rozpoczęciem zdjęć spotykaliśmy się z lekarzami i naukowcami zajmującymi się pamięcią i mózgiem. Powiedzieli nam, że dziewięć na dziesięć osób, które straciły pamięć, po pewnym czasie zaczyna podążać ścieżką sprzed amnezji – dokonują tych samych wyborów, naturalnie ciągnie je w konkretną stronę.  

Film wszedł do kin na walentynki. Celebruje Pani amerykańskie święto zakochanych?

Zbyt duża presja. Wszystkie wymuszone okazje to dla mnie za duża presja – rocznice, urodziny i tak dalej. Najlepiej wychodzą mi spontaniczne akcje i je najbardziej lubię.

Mówi Pani o spontaniczności w pracy, w życiu, ale każdy czasem robi plany i marzy. Nie marzyła Pani na przykład o Oscarze?

Kiedy byłam młodsza, oczywiście. Dziś nie spędza mi to snu z powiek. Aktor nie ma kontroli nad całym filmem. Nie może dokładnie wiedzieć, dokąd zmierza reżyser czy producent. Poza tym to praca zespołowa. Odpowiedzialność za jej powodzenie rozkłada się na wielu ludzi.

A w tym roku kogo by Pani wybrała?

Biorę i George’a Clooneya, i Brada Pitta. Jestem zachłanna. Oscara też życzę dwóm tytułom: "O północy w Paryżu" – bo tam grałam, i "Drzewu życia" – bo uwielbiam Terrence’a Malicka.


Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones