Amerykański chemik Faraday (Herbert Marshall) w trakcie pobytu w Niemczech poznaje śpiewaczkę kabaretową Helen (Marlena Dietrich), poślubia ją i zabiera do Ameryki. Szczęście małżonków, którym po roku rodzi się syn, nie trwa jednak zbyt długo. Wkrótce bowiem naukowiec ulega chorobie popromiennej, którą można wyleczyć tylko w Wiedniu.
Dietrich jest w tym filmie według mnie niewolnicą scenariusza i to niestety zbyt przeciętnego, by uznać ten film za dzieło godne jej aktorskich umiejętności i talentu, co zresztą zauważyli krytycy m.in. The New York Timesa, przyznając filmowi ocenę negatywną. Sam film oczywiście słaby nie jest, jest to klasyczny...
Ten film to przede wszystkim popis Marleny Dietrich, jej umiejętności aktorskich i wokalnych. Gdzieś tam w tle młody Cary Grant. Melodramatyczna historia z obowiązkowym happy endem, ale choć trąci myszką to ma swój urok.
Ujmująco prosta historia, o której z góry wiemy jak się potoczy, nie ma tu zbyt wielu zwrotów akcji, więcej jest opowiedziane i dopowiedziane niż zagrane, a jednak wciąga.
Urzekająca młoda Marlene Dietrich - piękna, delikatna, subtelna, czarująca wdziękiem. I piosenki. Klimat epoki której już nie ma.
Sam scenariusz...